top of page

Norwegia 2018

Majówka to odpowiedni moment aby znowu gdzieś wyskoczyć.

Tym razem postanowiliśmy spróbować wyjazdu typu "all inclusive" i ruszyliśmy na podbój Riwiery Norweskiej z Nortrip.

Wczesnym rankiem wsiadamy do samochodu i jedziemy do Goleniowa, potem lecimy by po kilku godzinach wysiąść na lotnisku w Oslo.

Tu już na nas czekają Agnieszka i Wiktor.

Po krótkiej chwili czujemy, że to będzie udany pobyt.

W drodze do domu, w którym mamy przez następnych kilka dni mieszkać odwiedzamy przepiękną miejscowość Gjeving. Kolorowe domki, zatoczki, wysepki, mostki - cudo.

Docieramy do naszego lokum - tradycyjnego norweskiego drewnianego domu, jemy pyszny obiad i ruszamy dalej. Trzeba korzystać ze sprzyjającej pogody.

Odwiedzamy wyspę Sandvika i wieczorem płyniemy na zachód słońca do malowniczego miasteczka Tvedestrand.

Wieczorem po piwku domowej roboty i spać. Wrażeń na dziś aż nadmiar, a na następny dzień wisienka na torcie - Preikestolen.

Ruszamy po śniadanku, bez większego pośpiechu. Do przejechania co prawda ok. 300 km ale Wiktor wie co robi. Mamy dojechać tak, aby wspinaczkę rozpocząć ok. 15:00 aby na słynnej ambonie nie było już tłumów.

Po drodze zatrzymujemy się przy ciekawym wodospadzie i przejeżdżamy przez zimową dolinę. Jest tu specyficzny mikroklimat pozwalający utrzymać zimową aurę zdecydowanie dłużej niż w innych miejscach.

Zahaczamy również o jeszcze jedno ciekawe miejsce, które nosi nazwę Frafjorden - tu kończy lub zaczyna się fiord.

Na parking gdzie zaczyna się szlak na Preikestolen docieramy zgodnie z planem i ruszamy w górę. W jedną stronę jest ok. 4 km. Szlak nie jest bardzo trudny, ale dosyć wyczerpujący. Na szczęście można bezkarnie pić wodę ze strumieni, których nie brakuje. Woda jest krystalicznie czysta i smakuje śniegiem.

Tak jak Wiktor wspominał po drodze mijamy sporo turystów, którzy wracają na dół. Do góry idą pojedyncze osoby. O dziwo wśród idących czy to w jedną czy w drugą stronę słychać bardzo często rozmowy po polsku.

Na miejsce docieramy po ok. półtorej godziny. Pogoda dopisuje, widoki cudne. Rozsiadamy się i podziwiamy krajobraz pijąc wino ze szklanych kieliszków, które wraz z flaszką na górę przytargał nasz gospodarz. 

Zazdrosne spojrzenia ludzi wokół bezcenne :).

Potem wspinamy się jeszcze wyżej - tam już prawie nikt nie wchodzi, a naprawdę warto.

Czas wracać. To był kolejny udany dzień.

Do domku niestety trzeba jeszcze przejechać ponad 300 km. Aby trasa szybciej mijała graliśmy w skojarzenia. Z monotonnej jazdy zrobił się wesoły autobus. 

Do domu docieramy po drugiej w nocy. Zasypiam idąc, docieram do łóżka i nic więcej nie pamiętam.

Kolejny dzień wita nas deszczową, kapryśną pogodą. Ale to nie problem, ruszamy zerknąć na miasteczko Risor, wpadamy na wyspę Boroy, a następnie do miasteczka Ibsena - Grimstad. 

Tu chowamy się przed deszczem w starej aptece, w której dziś mieści się słynna knajpa.

Po pysznym śniadanku czas na kolejną wisienkę na torcie. W sumie to ten tort w większości składał się z wisienek :).

Dziś w planie rejs.

Pakujemy się do motorówki, pogoda dopisuje więc ruszamy.

Po drodze oglądamy zatokę Chełbi i z perspektywy wody zerkamy na miejscowość Gjeving. Następnie przemierzamy archipelag Lyngor, gdzie udaje się zastać wygrzewające się na słońcu foki na malutkiej skalistej wysepce.

 

Następnie "wyspa piasku" Sandoya. Tu spacerek po malowniczym wybrzeżu i miasteczku.

Na koniec odkrywamy wyspę kóz - niewielki skrawek lądu z jednym domem, na którym pasły się kozy. Jak się podpłynęło do brzegu to podbiegały głośno mecząc.

Następny dzień znowu z lądem pod stopami.

Ruszamy do Arendal - spore miasto będące stolicą regionu, takie nasze miasto wojewódzkie.

Zwiedzamy i robimy zakupy.

Czas na ostatni dzień w gościnnych progach Agnieszki i Wiktora. Wstajemy trochę wcześniej, idziemy zrobić sobie herbatę, zerkam przez okno i oczom nie mogę uwierzyć.

Za oknem pod lasem chodzi sobie łoś, a w zasadzie pani łoś. Po chwili ruszam po aparat, po drodze budzę dzieciaki i koleżankę Żanetę. Patryk stwierdził, że na pewno sobie robię jaja i burknął tylko spod kołdry - "ta, a renifer Rudolf z Mikołajem też jest" i poszedł spać dalej.

Reszta ruszyła do okien, a ja wyszedłem na zewnątrz. Pani łoś po krótkim spacerze poszła sobie do lasu.

Wymarzony początek dnia.

Po śniadaniu pojechaliśmy na ryby.

Cóż, nie brały jak wściekłe ale trzy spore dorsze na kolację przywieźliśmy.

To koniec, o trzeciej rano ruszamy na lotnisko i do domu.

galeria zdjęć:
bottom of page